Liberalizm jest to doktryna, głosząca zupełną niezależność wolności ludzkiej, a tym samym
przecząca wszelkiej nad człowieka wyższej powadze w porządku umysłowym,
religijnym i politycznym. Jest tedy liberalizm ostatecznym rozwinięciem pychy
ludzkiej przeciwko miłości Bożej i ostatnim wysiłkiem stworzenia rozumnego
przeciwko opiece i kierownictwu swego Stwórcy. Zasadniczym symbolem liberalizmu
jest głośna z czasów rewolucji francuskiej Deklaracja praw człowieka.
Wprawdzie, po długich rozprawach, zgodzono się umieścić na czele tej deklaracji
imię Istoty najwyższej, ale, zgodnie z deizmem Rousseau'a, choć w pierwszym
wierszu tego aktu uznano istnienie Stwórcy, zaprzeczono go całym tym aktem. Od
człowieka wywodzi się tam wszelka władza (art. 3); myśl i słowo są najzupełniej
niezależne; każdy człowiek może nie tylko wewnętrznie odrzucić Objawienie Boże,
ale nadto może jeszcze podkopywać jego powagę w umyśle swych bliźnich; wolność
tę ogłoszono za najszacowniejsze prawo człowiecze (art. 11); religia
chrześcijańska w oczach społeczeństwa zdegradowana do znaczenia innych,
błędnych kultów religijnych (art. 10). Bóg tedy, podług tego aktu i wszystkich
jego zwolenników, nie jest panem ani w porządku umysłowym, ani w porządku
religijnym, ani w porządku politycznym: we wszystkich tych trzech sferach panem
jest człowiek. Liberalizm jest więc prostą i zupełną negacją nauki katolickiej,
głoszącej panowanie Boga we wszystkich tych sferach, w których błąd
liberalistowski głosi niepodległość człowieka. Nowa ta herezja podkopuje nie
ten już lub ów artykuł wiary, ale samą wiary podstawę; w gruncie rzeczy
zaprzecza ona wszelką prawdę, skoro przyznaje rozumowi prawo wyznawania
wszelkiego błędu: jest to zupełny i radykalny antychrystianizm. Logicznie nie
ma środka pomiędzy tymi dwiema doktrynami: jeżeli chrystianizm jest prawdą,
liberalizm musi być fałszem we wszystkich swoich postaciach. W porządku
umysłowym rozum ludzki występuje buntowniczo, jeżeli nie chce ulec rozumowi
Bożemu; w porządku religijnym wolność nie może bez popełnienia występku
odrzucić obowiązków, jakie jej oznajmia powaga ustanowiona od Boga; w porządku
politycznym nie może być godziwą rzeczą opierać się władzom prawym; wreszcie, w
porządku polityczno-religijnym społeczeństwo świeckie nie może mieć prawa
tamowania działalności powagi duchownej. Z drugiej znów strony odrzuciwszy
powagę, jaką Syn Boży ustanowił na ziemi, aby Jego zastępowała miejsce, nie
pozostanie żadnej władzy, która by zdolną była kierować rozumem człowieka,
rządzić jego wolną wolą i hamować złe jego namiętności. Jeżeli Bóg nie panuje
nad człowiekiem, może nad nim panować tylko podobny do niego człowiek, ale kto
śmiałby przyznać sobie względem swego bliźniego tę władzę, jakiej on Stwórcy
przyznawać nie chce? Po odrzuceniu tedy nauki katolickiej, logicznie przyjąć by
należało krańcowy liberalizm: człowiek niezależnym będzie we wszystkich trzech
sferach: umysłowej, religijnej i politycznej; wolność indywidualna nie ma
żadnego ograniczenia.
2.
Wszakże nie wszyscy stronnicy liberalizmu wyznają jego zasadę we wszystkich jej
następstwach. Ludzie mieszają w swych doktrynach prawdę z błędem i to w
rozmaitej mierze, stąd doktryna ta ma wiele różnych odcieni, poczynając od
radykalizmu tak zwanych pozytywistów, aż do liberalizmu katolickiego.
Główniejszych jednak odcieni liberalizmu trzy można łatwo wyróżnić: liberalizm
radykalny, liberalizm umiarkowany i liberalizm katolicki.
Liberalizm
radykalny jest liberalizmem szczerym i konsekwentnym: wyznaje on śmiało swoje
zasady i nie cofa się przed ich następstwami. W porządku umysłowym nazywa się
wolnomyślnością; uczy, że człowiek zależy tylko od swego rozumu i że przed
żadną władzą wyższą nie odpowiada za swoje czyny. W porządku religijnym jest on
zupełnym indywidualizmem, negacją wszelkiego nauczania dogmatycznego i
kapłaństwa. W porządku politycznym jest demagogią, przyznającą masom prawo
wywracania i zmieniania instytucji cywilnych, podług swej woli. W porządku
polityczno-religijnym jest zupełnym ujarzmieniem społeczeństwa religijnego pod
władzą polityczną.
Liberalizm
umiarkowany uznaje zasady, lecz odrzuca następstwa liberalizmu; robi zaś tak
dlatego, że zasady te mają wiele ułudy dla człowieka, następstwa zaś nader są
wstrętne. Mieszając prawdę z błędem, łączy on następstwa prawdy z zasadami
błędu. W porządku umysłowym obok wolnomyślności dopuszcza powagę nominalną, a
mianowicie powagę rozumu wiekuistego, który nazywa nawet Bogiem, ale z
zastrzeżeniem, aby ten Bóg, kierownik rozumu indywidualnego, zrzekł się
używania swej powagi; a jeżeli podobało mu się postawić na ziemi tłumacza swej
woli najwyższej, powinien zdecydować się na to, że głos tego tłumacza nic
znaczyć nie będzie. W porządku religijnym liberalizm ten dopuszcza kult pewien,
ale każdemu zostawia najzupełniejszą swobodę wybierania sobie, jakiego bądź
kultu. W porządku politycznym uznaje konieczność poddania burzliwych tłumów pod
jakąś powagę, ale powaga ta ma pozostawać pod kontrolą klas oświeconych, które
nią rozporządzać będą podług swej woli, za pomocą systemu parlamentarnego;
parlamentaryzm dla tej partii nie jest formą polityczną, regulującą wykonywanie
władzy, ale jest zasadą wyższą nad samą władzę. Wreszcie, w stosunku Kościoła
do państwa liberalizm umiarkowany rad wstrzymuje się od gwałtownego
prześladowania, posuwa się nawet do otoczenia religii pewną protekcją, ale
wymaga, aby społeczeństwo duchowne uznało zupełną supremację powagi doczesnej
nawet w tych kwestiach, które się wprost odnoszą do interesów duszy. Liberalizm
ten wysila się na zachowanie neutralności pomiędzy dwiema potęgami, walczącymi
o panowanie nad ziemią, wysila się na pogodzenie praw Beliala z prawami Jezusa
Chrystusa. Występując jako lekarz cierpień społecznych, chce je leczyć, gdy
podaje w równych dozach błąd i prawdę.
Liberalizm
katolicki więcej jeszcze oddala się od radykalizmu: nie wypowiada on teorii,
przeciwnych nauce objawionej, szanuje zasady katolickie, ale nie chce, aby je
głoszono, aby ich broniono; dosyć mu, aby ich nie zwalczano. Mniema on, że
tradycyjna doktryna katolicka o zgodności dwóch władz nie daje się stosować w
życiu nie tylko w pewnych danych przechodnich okolicznościach, ale że jest
niepraktyczną, z powodu właściwości natury ludzkiej. Liberaliści katoliccy
zachowują się tak, jakby od Jezusa Chrystusa otrzymali upoważnienie do zrzeczenia
się, w Jego imieniu, Jego najwyższej w społeczeństwie powagi. Obrona praw Jego
wydaje się im niewłaściwą, gdy ma przeciwko sobie opinię publiczną, gdy właśnie
tym bardziej praw tych bronić by należało. Wyrozumiali dla przeciwników
Kościoła, surowo i zgryźliwie występują przeciwko najwierniejszym jego sługom.
Jeżeli Kościół wystąpi ze swoją powagą dla podtrzymania nietykalności swoich
zasad, liberaliści ci, chcąc pozostać katolikami, nie powstają otwarcie
przeciwko jego decyzjom, ale osłabiają ich donośność i skrzywiają znaczenie ich
wyrażeń. Wyrabiają sobie dwa sumienia: jedno dla swego życia wewnętrznego,
drugie dla świata zewnętrznego. W kościele i w rodzinie są katolikami, w życiu
społecznym liberalistami.
3.
Zasadnicze kłamstwo liberalizmu. Jezus Chrystus przyszedł zapewnić wolność
wszystkim członkom wielkiej rodziny ludzkiej i przywrócić prawa człowiecze tym,
którzy przed Jego przyjściem nie posiadali żadnych praw osobistych, poczytywani
byli za rzecz i przedmiot cudzej własności. Każdemu człowiekowi wskazał On cel
osobisty i na wszystkich włożył obowiązek niesienia sobie wspólnej pomocy dla
osiągnięcia tego celu. Wolność w tym znaczeniu, jako wyzwolenie od wszelkich
więzów, które by przeszkadzały człowiekowi w dążeniu do szczęścia i w pozyskaniu
doskonałości, jest wolnością chrześcijańską. Pozyskana ceną krwi Jezusa
Chrystusa, ma ona najdzielniejszego swego i najwytrwalszego obrońcę w Kościele.
Wolność liberalizmu jest zupełnie inna: wolność tę swoją opiera on nie na
prawie Bożym, ale na prawie będącym wyrazem powszechnej woli ludzkiej; Bóg nie
wchodzi do pojęcia wolności liberalistowskiej, istotą tej wolności jest
niezależność względem Boga; jest tedy ta wolność nie wolnością dobra, ale
wolnością zła. Wprawdzie w samej możności swobodnego działania dobrze spoczywa
możność robienia źle, ale liberalizmowi chodzi nie o tę fizyczną władzę
człowieczą, ale o prawo robienia źle, to jest o prawo gwałcenia prawa. W oczach
jego wolność nie jest wyzwoleniem od przeszkód, tamujących człowiekowi drogę do
szczęścia, ale jest wyzwoleniem od wszelkiego prawa, przeszkadzającego
człowiekowi do własnej jego zguby. Wolność taka jest oczywistą
niedorzecznością. Niedorzeczną bowiem jest rzeczą przyznawać jakiemu bądź
stworzeniu niezależność. Niezależnym może być ten tylko, kto mając w sobie
przyczynę swego bytu, ma zarazem w sobie zasadę swojej doskonałości; ale
stworzenie, które ani nie powstało własną siłą, ani też własną siłą nie jest w
stanie przedłużyć swego istnienia, choćby na jedną chwilę tylko, nie ma w sobie
nieodzownej dla swego zachowania i dla swego rozwoju potęgi. Niedorzeczną tedy
rzeczą jest głoszenie niezależności człowieka, kiedy widzimy, jak nieustanną
jest jego zależność od wszystkiego: zależy on od powietrza, którym oddycha, od
gruntu, po którym stąpa, od roślin i zwierząt, które go żywią, od rodziców, z
których na świat przyszedł, od społeczeństwa, w którym żyje. Zależy od
wszystkich stworzeń, jakże tedy śmie się głosić niezależnym od Stwórcy! A
jednak za tą niedorzecznością gonią tłumy od wieku już całego, i na niej chcą
oprzeć cały porządek życia ludzkiego. Wprawdzie niedorzeczność tę otwarcie
wyznaje tylko liberalizm radykalny; liberalizm umiarkowany wstrzymuje się od
głośnego do niej przyznania, ale po cichu i on ją przyznaje za swoją prawdę, ponieważ
upoważnia do nie zwracania uwagi na powagę Bożą we wszystkich sferach swobodnej
działalności ludzkiej. Z tym zasadniczym kłamstwem liberalizmu o wolności
ludzkiej łączą się inne błędy, a mianowicie:
a)
ateizm. Wprawdzie nie wszyscy liberaliści są ateuszami, są nawet pomiędzy nimi
ludzie szczerze religijni, wszakże w istocie swej liberalizm jest ateuszowskim:
nie podobna bowiem logicznie zaprzeczać niezależności społeczeństwa od Boga,
nie przecząc zarazem najwyższej władzy Bożej nad światem, a zatem nie przecząc
i samego bytu Bożego. Bo czyż może być większa sprzeczność, jak uznawać Boga
twórcą człowieka, a zarazem twierdzić, że człowiek nie jest obowiązany słuchać
Boga? Albo Bóg jest Panem najwyższym, albo Go wcale nie ma; kto tedy zaprzecza
Jego władzy nad społeczeństwem, ten zaprzecza Go zupełnie. Dlatego ma swoją
logiczną rację owo wyrzeczenie jednego z przywódców szkoły liberalnej:
"Prawo jest ateuszowskie i powinno być takim". Pomimo religijności
niektórych liberalistów, liberalizm logicznie jest ateuszowskim. Z negacją
pierwszego dogmatu religii naturalnej liberalizm łączy negację pierwszego
dogmatu religii objawionej,
b)
antychrystianizm. Nie podobna bowiem wierzyć w Bóstwo Chrystusa, a zarazem
zaprzeczać Jego władzy nad społeczeństwem. Nie podobna przyznawać, że Syn Boży
stał się człowiekiem, a nie przyznać, że tym samym został głową ludzkości, że
przyjął posłannictwo Zbawiciela, i że pomimo tego godzi się każdemu szukać poza
Nim swego zbawienia. Oczywistą jest rzeczą, że natura ludzka w społeczeństwie
osiąga swoją doskonałość, że przez spełnianie cnót społecznych zbliża się coraz
więcej do doskonałości Boskiej. Ograniczanie tedy panowania Chrystusa tylko do
zakresu sumień jednostkowych, a wyłączanie go ze społeczeństwa, jest
wydzieraniem Mu najpiękniejszego Jego dzieła i wypędzaniem Go z najwspanialszej
Jego dziedziny. Ale liberalizm za późno się pojawił, aby zdołał swymi frazesami
zasłonić królewską nad społeczeństwem władzę Jezusa Chrystusa. Tytuł ten jak
najuroczyściej przyznawały Mu i dawne proroctwa i Ewangelia. Jako król i
oczekiwanie narodów zapowiedziany On był ludzkości na wiele wieków przed swoim
narodzeniem ("Rex gentium" Jer. 10, 7. "Desideratus cunctis
gentibus" Agg. 2, 8). Nie jednostki tylko, ale ludy całe wzywane są do
przyjęcia Jego prawa i pokoju, jaki im przynosi (Ps. 71, 2. 85, 9. Is. 2, 2 i
n.). Wreszcie królów i sędziów ziemi wzywa Wszechmocny, aby oddali hołd Jego
Pomazańcowi, jeżeli chcą Jego gniewu uniknąć (Ps. 2, 10). Sam też Jezus
Chrystus w dzień swojej śmierci przyznał sobie wyraźnie najwyższą godność
królewską. Na zapytanie Piłata, odpowiedział: "tak, ja jestem król".
A wyznając swoją królewskość, objaśnił jej pochodzenie, jej naturę i jej
rozciągłość: pochodzenie niebieskie, gdy rzekł: "Królestwo moje nie jest z
tego świata"; naturę duchowną, polegającą na panowaniu prawdy: "Na
tom przyszedł na świat, abym świadectwo dał prawdzie"; rozciągłość
nieograniczoną, bo wszystko winno ulegać prawdzie: "Wszelki, który jest z
prawdy, słucha głosu mego". Nie podobna jaśniej wyrazić tej supremacji,
jaką Chrystus miał wywierać na ziemię przez swój Kościół. Królestwo to nie jest
doczesne, bo nie płynie z doczesnych faktów, ani też doczesne cele ma za swój
przedmiot. Rozciąga się wszakże nad społeczeństwem doczesnym o tyle, aby to kierowanym
było prawdą i sprawiedliwością. Przez czternaście wieków społeczeństwa
chrześcijańskie, pomimo swych chwilowych najwystępniejszych upadków, nie
zaprzeczały taj supremacji Syna Bożego. Książęta i ludy przyznawały zgodnie
Jego powagę, jako podstawę wszelkiej swej władzy, a prawo jako regułę wszystkich praw swoich. Dlatego
też pod Jego berłem ojcowskim stanowiły one rodzinę narodów, nazywającą się
chrześcijaństwem. Rozbijając tę całość, rewolucja spełniła rzeczywistą
apostazję społeczną, a właśnie to występne zaprzeczenie praw Jezusa Chrystusa
liberalizm podnosi do systematu. Słusznie tedy nazywać się może
antychrystianizmem.
c) Błędne
pojęcie człowieka. Kto dobrze rozumie człowieka, pojmuje i jego godność wysoką,
a zarazem i głęboki jego upadek. Liberalizm inaczej rozumie człowieka. Jedyny
cel jego upatruje on na ziemi, i pod tym względem równa go ze zwierzętami.
Nadto, zaprzeczając jego upadku, uniemożliwia jego podźwignięcie. Wbrew i
codziennemu doświadczeniu i nauce wieków i jednomyślnemu świadectwu całego rodu
ludzkiego, utrzymuje on, że człowiek rodzi się dobry i że z natury swej dąży do
prawdy i sprawiedliwości. Dlatego też uczy, że człowiek, w zupełnej swobodzie
pozostawiony samemu sobie, da prawdzie pierwszeństwo przed błędem i swoje namiętności
nieporządne podda pod jarzmo sprawiedliwości. Na tej oczywiście niezgodnej z
rzeczywistością hipotezie opiera się
d) błędne
pojęcie społeczeństwa. Podług nauki chrześcijańskiej, celem społeczeństwa jest
obrona człowieka przeciwko złym skłonnościom, wypływającym z jego upadku, i
popieranie rozwoju jego wyższych zdolności. Ale jeżeli człowiek rodzi się
dobrym, a psują go tylko instytucje społeczne, tedy należy usunąć te
instytucje, aby przywrócić człowieka do normalnego jego stanu: do tego dąży
radykalizm. Liberalizm umiarkowany, nie akceptujący gwałtownych środków
radykalizmu, nie myśli usuwać całkowicie, ale tylko stopniowo osłabiać powagę,
prawo, a szczególniej religię. Ale pośrednie to stanowisko liberalizmu
niepodobne jest do utrzymania. Kto nie zgadza się na doktrynę socjalną, jaką
chrystianizm oparł na dogmacie upadku i odkupienia, ten zmuszony będzie
przypuścić w całej jej rozciągłości doktrynę antysocjalną, jaką socjalizm
wywodzi z hipotezy naturalistowskiej. Logika błędu, popierana gwałtownością
namiętności, poprowadzić musi do wszystkich następstw raz przyjętej fałszywej
zasady. Nie ma na świecie potęgi, nie ma zręczności, która by zdołała
powstrzymać bieg tego potoku. Należy albo zatamować jego źródło, albo też
zdecydować się na wszystkie jego spustoszenia, na zburzenie wszystkich
instytucji społecznych i doprowadzenie społeczeństwa do zupełnej anarchii.
Liberalizm tedy jest toż samo, co rewolucja, z tą tylko różnicą, że liberalizm
umiarkowany jest rewolucją w powolnym przebiegu.
4.
Następstwa liberalizmu w dziedzinie umysłowej:
a)
systematyczne zbydlęcanie rozumu. Gdy, za pomocą zasady liberalistowskiej,
rozum poczynał wyzwalać się spod jarzma wiary, obiecywano mu wielkie
podniesienie i nowe widoki niezmierzonych widnokręgów prawdy. Na katedrach
akademickich marzono o bezpośredniej intuicji absolutu, o transcendentalnej
kontemplacji prawdy, piękna i dobra; wynoszono tedy wysoko rozum ponad wiarę,
której pozostawała skromna rola patrzenia przez zasłony tam, gdzie rozum widzieć
miał bez osłon żadnych. Zapowiadano nową religię, dziedziczkę chrystianizmu,
która miała przedstawiać jego dogmaty, ale w formach odpowiedniejszych do
sposobu, w jaki świat dzisiaj patrzy na rzeczy. Forma tych dogmatów miała być
czysto naukowa (cf. Damiron, Essai de l'histoire et de la philosophie au XIX
siecle, I, 241). Obietnice te były owocem zręcznej taktyki liberalizmu
umiarkowanego, który usuwał na bok chrystianizm, nie wpadając w krańcowe
negacje niedowiarstwa, a na miejsce wpływu Kościoła stawiał wpływ profesorów,
którzy pompatycznie nazywali się "filozofią". Ale cała ta zręczność
nie mogła powstrzymać wolnej myśli w dalszym jej biegu. Unosząc jako lekką
plewę czcze systematy, jakimi chciano zastąpić Boskie tamy Objawienia, potok
wolnej myśli podążył w przepaść radykalizmu. I zamiast owej jakiejś
ultra-spirytualistycznej religii, jaką obiecywano, nastąpiła negacja Boga,
duszy i samego rozumu: słowem dzisiejszy tak zwany pozytywizm, który sam jeden
już tylko poza chrystianizmem ma jeszcze jakąś żywotność i siłę przyciągania, a
który właściwie powinien by się nazywać brutalizmem. Liberalizm musiał
doprowadzić do tego rezultatu siłą swej własnej natury. Podaje się on za system
szczególniej praktyczny, w rzeczy zaś samej jest jak najzupełniej chimerycznym
systemem. Kreśli on linię dowolną na pochyłości, prowadzącej z wyżyn prawdy w
przepaść błędu, i mówi do umysłów i do społeczeństw: zstąpicie dotąd, dalej nie
idźcie. I nie pojmuje, że dla zachowania tego przykazania, potrzeba by było
znieść prawo spadku po pochyłości. Dlatego też linia moderantyzmu liberalnego
nie zdołała zatrzymać ani umysłów ani społeczeństw. Bezeceństwa pozytywizmu
wypłynęły wprost z wyzwolenia rozumu spod jarzma wiary Bożej. Liberalizm
filozoficzny odepchnąwszy tajemnice chrześcijańskie, chciał jeszcze utrzymać
prawdy religii naturalnej; ale rozum widział równie niezgłębione dla siebie
tajemnice w stworzeniu, w Opatrzności, w różnicy duszy i ciała i ich wzajemnym
połączeniu, jak w Trójcy, we Wcieleniu i w Eucharystii. Ale gdy chrystianizm
podaje wszystkim ludziom jasne dowody wiarogodności tych tajemnic, tak jednych
jak i drugich, racjonalizm, odrzucając jedne a zatrzymując drugie, nie podaje
masie umysłów żadnego powodu wiarogodności; wydzierając im jedyną wiarę
prawdziwie racjonalną, uniemożliwia dla nich wiarę wszelką. Po odrzuceniu
tajemnic naturalną było rzeczą, że odrzucono tajemnice nie tylko teologiczne
religii objawionej, lecz i filozoficzne tajemnice religii naturalnej. Pycha
ludzka nie mogła spokojniej znosić Boga rozumu, niż Boga Ewangelii. Pomimo
osłabienia pojęcia Bóstwa, Bóg, choć przestał być dla umysłów żywą
rzeczywistością, był jeszcze straszliwym, niepokojącym dla sumienia widziadłem.
Dogodniej było pozbyć się go zupełnie. Ale ponieważ bez Boga nie podobna było
rozwiązać wielkich pytań początku i końca wszechrzeczy, porządku i ruchu
wszechświata; ponieważ nie było na czym niewzruszenie oprzeć praw świata
moralnego, ani nie było czym zaspokoić tak najwyższych pragnień serca
ludzkiego, jak i dążeń rozumu, który poza zjawiskami zmysłowymi szuka rozumu,
przeto postawiwszy zasadę, że przyznaje się to tylko, co się rozumie, odrzucono
wszystkie te niezrozumiałe tajemnice i wszystkie te nierozwiązane pytania, a z
nimi odrzucono podstawy moralności i społeczeństwa, najistotniejsze pragnienia
serca ludzkiego, wreszcie zdeptano filozofię i sam rozum. Liberalizm
umiarkowany protestuje wprawdzie przeciwko nikczemnym teoriom, które człowieka
zamieniają na udoskonaloną małpę, ale protestacje te dowodzą tylko niemałej
jego naiwności. Naiwnością bowiem było przypuszczać, że ludzie, których nauczył
on gardzić powagą Objawienia, poprzestaną na platonicznym używaniu swojej
swobody i zatapiać się będą w czczych jego teoriach. Zresztą, swobodne używanie
życia, służące za pomocniczą pobudkę liberalizmowi przeciwko Objawieniu,
posługuje wybornie do werbowania adeptów radykalizmowi. Jeżeli serce człowiecze
nie wznosi się ku Bogu uczuciem obowiązku, nieuchronnie opanują nim niskie
instynkty i zepchną człowieka niżej zwierzęcia. Łamiąc jarzmo powagi, ustanowionej
przez Boga na przewodniczenie rozumowi, liberalizm odjął obowiązkowi jedyną
jego skuteczną sankcję, i dlatego to znajduje on przyjazne przyjęcie w masach
tych ludzi, których bogiem jest brzuch i którzy pragną wyzwolić się z
wszelkiego obowiązku. Dla mas dwie tylko teraz doktryny są możliwe:
chrystianizm albo materializm: liberalizm wydziera im chrystianizm, a zatem on
sam gotuje sobie śmierć swoją i tryumf radykalizmu. I choćby najmocniej
ubolewał na widok tego potopu błota, jakim wezbrany ów potok zagraża światu, na
niego spada odpowiedzialność za tę straszliwą katastrofę.
b) Upadek
nauki, literatury i sztuk. Od czasu, w którym rozum wyzwolił się spod
przewodnictwa wiary, wskutek usiłowań pewnej grupy ludzi, którzy się nazwali
filozofami, zaprzestano poczytywać za naukę nawet filozofię, która jest nauką w
najwyższym znaczeniu tego wyrazu, a dawać poczęto tę nazwę tylko znajomości
stosunków liczbowych i praw materii. Liberalizm taką tylko zna naukę; w jego
oczach nauka ta jest powagą najwyższą, zastąpić ma ona miejsce nie tylko
filozofii, ale Kościoła i Objawienia. Można by się tedy było spodziewać, że
nauka ta w epoce liberalnej przybierze rozmiary olbrzymie; na jej uprawę
niczego nie zaniedbano: potworzono akademie, biblioteki, gabinety fizyczne,
laboratoria chemiczne; ale liberalizm jest tak bezpłodny z natury swojej, że
pomimo tego rozwój nauki wcale zadawalającym nie jest, szczególniej jeżeli
weźmiemy na uwagę potężne środki i zasoby ogromne, przekazane przez przeszłość
nowym generacjom. Zdanie to stwierdza się najzupełniej sprawozdaniem (d. 6
marca 1871) Sainte-Claire Deville'a, jednego z najznakomitszych członków
paryskiej akademii nauk (pomieszczone w Pamiętnikach tej akad., t. 72, p. 237).
Wykazuje on tam, jak liberalizm fatalnie oddziaływa na naukę, poddając ludzi
nauki pod dyrekcję ludzi politycznych i organów administracyjnych, i kończy
wypowiedzeniem przekonania, że obecna organizacja uniwersytetu paryskiego
doprowadzić z czasem może do zupełnej ignorancji. Ciężkie to oskarżenie nie znalazło
w uczonym ciele ani jednego przeciwnika. Akademia nauk zatwierdziła je swym
milczeniem. Nadto, niektórzy członkowie, jak Dumas, znakomity chemik,
Quatrefages, naturalista, poparli wprost swymi uwagami zdanie Deville'a. Obaj
upadek i osłabienie nauk przypisywali centralizacji i z pochwałą odzywali się o
dawnej średniowiecznej organizacji i żywotności uniwersytetów. Stan dzisiejszy
literatury charakteryzuje się tym najlepiej, że gdy najpiękniejsze dzieła
zaledwie lichy znajdują pokup, właściciele dzienników ulicznych liczą ogromne
zastępy prenumeratorów i budują pałace. Pamfleciarska gazeta Latarnia wyniosła
swego redaktora Rocheforte'a do władzy najwyższej; wprawdzie, po stłumieniu
komuny, wysłany on został do Nowej Kaledonii, ale dalsze funkcjonowanie liberalizmu
może jeszcze raz losy Francji oddać w ręce temu bohaterowi literatury
współczesnej. A nie jest to rzecz czystego przypadku. Dziennikarstwo jest
nieodzowną sprężyną w tej organizacji społecznej, jaką liberalizm podstawia na
miejsce organizacji chrześcijańskiej, a panowanie dziennikarstwa jest śmiercią
wszelkiej literatury poważnej. Toteż, ze wstydem to przyznać musimy, nawet
kaznodziejstwo, jako gałąź literatury, wznoszącej się aż do porządku Bożego,
nieraz dla pociągnięcia tłumów ucieka się do stylu dziennikarskiego. Bourdaloue
szlachetnym poważnym swym słowem mało by kogo dzisiaj już zajął. O upadku sztuk
świadczą sami liberaliści (zob. Revue des Deux Mondes w sprawozdaniach
artystycznych, a osobliwie z 1873). Sztuka jest jednym z najwybitniejszych
objawów idei, obyczajów i moralnej wartości każdej epoki. Sąd więc o naszych
czasach nie wypadnie przychylny, gdy z dniem każdym widzimy coraz mniej tworów
mistrzowskich, a coraz więcej miernych. Sztuki kwitnąć mogą tylko w takim
społeczeństwie, w którym panują uczucia i dążenia podniosłe, a właśnie takich
uczuć i dążeń źródło wysusza liberalizm. Brutalnemu pozytywizmowi w filozofii
odpowiadać musi wstrętny realizm w sztuce; jak Comte jest Platonem liberalizmu,
tak Courbet jest jego Rafaelem.
5. Liberalizm
szczególny kredyt zyskuje sobie u mas jako obrońca wolności, tymczasem rzecz ma
się wręcz przeciwnie. Nie jest on obrońcą, ale grabarzem wolności. Nie
poprzestając na domaganiu się gwarancji wolności za pomocą właściwych
instytucji, reprezentujących przy władzy wszystkie interesa i ochraniających tę
władzę przeciwko własnym jej zboczeniom, walczy on przeciwko samej zasadzie
powagi, przypisując, czy to masom ludu, czy parlamentowi, prawo ciągłego
kwestionowania jej egzystencji. Liberalizm ten, choć nazywa się politycznym, i
słusznie się tak nazywa, ponieważ wywraca podstawy porządku politycznego, ale
nadto nie jest obojętnym ze względu religijnego, ponieważ dąży do zniesienia
jednego z przykazań prawa Bożego. Powstaje bowiem przeciwko najwyższej władzy
Bożej, gdy odmawia poszanowania władzy przestrzegającej w społeczeństwie
porządku Bożego. Pierwszym ciosem, jaki liberalizm wymierza wolności, jest
zniesienie pojęcia obowiązku. Obowiązek, uważany sam w sobie, ma pewną
piękność, pociągającą ku sobie umysł ludzki. Mogą tedy umysły, przyzwyczajone
do wznoszenia się ponad świat zmysłowy, doświadczać pewnej platonicznej miłości
dla tego piękna idealnego, jakie przedstawia obowiązek, ale dla wytworzenia
rzeczywistego zobowiązania trzeba czegoś więcej. Dla wolnej woli człowieka
pewne pojęcie idealne może być jakąś regułą, jakąś wskazówką, ale jedynym,
skutecznym węzłem, łączącym wolę człowieka z tą regułą, z tą wskazówką, może
być tylko pragnienie, a raczej potrzeba szczęścia. Gdy Bóg przemawia, gdy
zabrania nam czynić drugim tego, czego nie życzymy, aby nam czyniono, mamy
zarazem i regułę i węzeł. Poznajemy dobro, jakie należy czynić, i zło, jakiego
należy unikać, a zarazem mamy skuteczną pobudkę do czynienia jednego, a
unikania drugiego. Miłość porządku przestaje być czysto platoniczną, ponieważ
porządek, wyrażony wolą wszechmocną, ma w sobie siłę nakazującą poszanowanie.
Człowiek ujęty zostaje w całej swojej istocie, rozumem i sercem, miłością dobra
bezwzględnego i pragnieniem własnej swej szczęśliwości. Pozostaje wolnym, ale
rzeczywiście zobowiązanym. Dlatego szanować będzie prawa drugiego, co
nieodzownym jest czynnikiem wolności, będącej prawem każdego do swobodnego
używania swoich władz i dóbr swoich. Wolność będzie złudzeniem, jeżeli drudzy
tamować będą jej użycie. Liberalizm zaprzeczając wszelkiej interwencji Bożej,
tym samym podkopuje obowiązek i niweczy podstawę prawa, a zatem i wolności.
Nadto, liberalizm wysila się na wywrócenie powagi władzy, nieodzownej osłony
wolności. Powaga władzy, potęga moralna, różni się od siły materialnej tym, że
rządzi wolami swobodnymi; istnieje ona dla ochrony ich wolności, co spełnia,
kierując nimi. Z drugiej strony wolność, nieustannie zwalczana namiętnością,
nie może zachować się długo bez opieki władzy. Jak wolność jest prawem
niższego, tak władza jest prawem wyższego; dwa te prawa ten sam mają początek,
to jest wolę Bożą; tę samą regułę, to jest prawo Boże; mają tę samą sankcję,
też same kary i te same nagrody Boże; mają wreszcie tych samych przeciwników,
to jest nieporządne namiętności człowiecze. Takie jest pojęcie władzy i
wolności od czasu, jak Jezus Chrystus, Pan z natury swojej, a posłuszny z
wyboru swego, uświęcił rozkazywanie i posłuszeństwo, ubóstwił władzę wyższego i
wolność niższego. Liberalizm tymczasem mówi poddanym, że władza jest z istoty
swojej wrogiem ich wolności i że życie społeczne jest ciągłą walką pomiędzy
tymi dwiema zawistnymi sobie siłami. Zadaniem tedy społeczeństwa nowożytnego ma
być wynalezienie systematu, któryby utrzymał równowagę pomiędzy dwoma
przeciwnymi kierunkami; dla uproszczenia zaś rozwiązania tego zadania,
liberalizm występuje przeciwko powadze władzy. Fundamentalnym jego dogmatem
jest, że społeczeństwo powinno się rządzić samo, nie opierając się na żadnej
powadze i władzy wyższej. Ale jeżeli władza rozkazywania wypływa tylko ze zgody
tych, którzy rozkazywania słuchać mają, tedy będzie na łasce ich kaprysu.
Teoria liberalna robi przeto wyższych niższymi, a niższych wyższymi. Powaga
ginie tu zupełnie i władza, chcąc nakazać poszanowanie swemu prawu, nie ma już
innego środka, jak tylko siłę fizyczną. Bo ostatecznie następstwem liberalizmu
jest rozatomizowanie członków ciała społecznego, walka namiętności, wyzwolonych
od wszelkiego hamulca, i wolności indywidualnych, pozbawionych wszelkiej reguły,
słowem anarchia. Ale anarchia długo trwać nie może: prawa zdeptane gwałtem,
interesa pozbawione wszelkiej gwarancji, namiętności nawet same, wynoszące z
owej walki więcej ciosów niż zadowolenia, domagać się będą jarzma, które by je
wyzwoliło od własnych ich nadużyć i ochroniło przeciwko napaści; a ponieważ
jarzmo siły moralnej złamane, przeto pozostaje użycie tylko siły brutalnej.
Podkopując powagę władzy, liberalizm sprowadza do społeczeństwa despotyzm. Ludy
chrześcijańskie dały się uwieść obietnicom liberalizmu i, pozorem wolności
złudzone, powstały przeciwko władzy Bożej. Złudzenie to zniknąć musi, gdy się
przekonają, że umniejszenie powagi Bożej musi pociągnąć za sobą wzmożenie się
siły brutalnej, że liberalizm prowadzi do anarchii, a następnie do wyłącznych
rządów miecza.
6. Szkoła
liberalna katolicka powstała we Francji po 1830 roku. Ojcem jej był ks.
Lamennais (zob.), a kolebką dziennik l'Avenir. Wszystkie frakcje stronnictwa
rewolucyjnego, połączone pod sztandarem liberalizmu, usiłowały wówczas zohydzić
religię, utożsamiając jej sprawę ze sprawą absolutyzmu. Kościół nie przyjmował
wcale tej solidarności, a godząc się z różnymi formami rządów politycznych,
bronił zawsze niepodległości swych praw wiekuistych. Gdyby l'Avenir na tym stał
stanowisku, byłby się mógł wiele zasłużyć społeczeństwu, ale tak sam Lamennais,
jak i jego uczniowie wpadli w zgubną ostateczność i za swój program przyjęli
wzajemną niezależność społeczeństwa religijnego i społeczeństwa cywilnego. Nie
pytając się Kościoła, nowi ci apologeci w jego imieniu zaproponowali partii
liberalnej układ pokojowy, mocą którego uznawał on i uświęcał porządek
społeczny, przeciwko sobie wymierzony, a za to miał pozyskać zupełną wolność w
porządku indywidualnym. Kościół nie akceptował tych układów, doktryny dziennika
l'Avenir zostały potępione. Ale jakkolwiek jasne były słowa encykliki Mirari
vos, wkrótce ci sami, którzy się jej wyrokowi szlachetnie poddali, poczęli
tłumaczyć, że potępiała ona jedynie przesadę doktryny liberalnej. Teorie
Lamennais'go odżyły znowu, tylko że w złagodzonej formie. Podtrzymywali je
mężowie szczerze przywiązani do Kościoła, a silni potęgą swego talentu i
szlachetnością swych uczuć (Montalembert, Lacordaire, Falloux, Dupanloup i
in.). Właściwie bowiem katolicyzm liberalny nie tyle jest doktryną błędną, ile
złudzeniem praktycznym, uwodzącym, swymi twierdzeniami dwuznacznymi i swymi
ułudnymi obietnicami, najznakomitsze umysły i najszlachetniejsze serca. Katolik
liberalny różni się od katolików czystych i od czystych liberalistów tym, że
nie śmie wyznawać ani doktryny liberalnej przeciwnej katolicyzmowi, ani
doktryny katolickiej przeciwnej liberalizmowi. Jako katolik wyznaje on w
porządku religijnym dogmaty, jakich naucza Kościół, ale jako liberalista
odrzuca konieczne następstwa tych dogmatów w porządku społecznym. Jako
liberalista zgadza się na antychrześcijański układ społeczeństwa, jako katolik
potępia zasady antychrześcijańskie, na jakich się ten układ opiera. Właściwie
tedy nie ma systematu bardziej niekonsekwentnego, nielogicznego, jak liberalizm
katolicki. W imię wolności katolicyzm ten domaga się równej swobody dla
wszystkich, tej samej dla błędu co i dla prawdy, stawia tedy równość praw błędu
i prawdy, Beliala i Jezusa Chrystusa. Gdyby nauka, którą Syn Boży powierzył Kościołowi,
była opinią podobną do innych, jakie się w świecie religijnym od czasu do czasu
pojawiają, w takim razie wnioski liberalistów byłyby najzupełniej sprawiedliwe.
Ale skoro przyznają oni, że nauka Jezusa Chrystusa ma za sobą niezaprzeczalne
znaki swej prawdziwości, i że dla zbawienia człowieka i społeczeństwa jest tak
samo nieodzowną, jak prawa sprawiedliwości i moralności indywidualnej,
oczywiście nie mogą logicznie domagać się w imię słuszności, jak to czynią, tej
samej protekcji dla walczących najprzewrotniejszymi środkami przeciwko tej
nauce, jakiej używają ludzie, którym Bóg zlecił jej zachowanie i szerzenie.
Teorii takiej nie chciałby nikt stosować do żadnego innego interesu
społecznego, do zdrowia publicznego na przykład. Nikt nie zgodziłby się na
pozostawienie tej samej swobody handlarzom zdrowych materiałów żywności, co i
handlarzom materiałów zatrutych. Żaden zaś katolik nie może zaprzeczyć, że
propaganda antychrześcijańska przynosi więcej szkody duszom, niż trucizna
ciałom. Mylą się też liberaliści i w tym, że argumentując przeciwko
tradycjonalnej doktrynie katolickiej, przypuszczają zawsze, jakoby pomiędzy
katolikami a ich przeciwnikami szło o kwestię przymusu, gdy w rzeczy samej
idzie tu tylko o kwestię obrony. Kościół odrzuca w zasadzie swobodę prasy i
wolność sumienia (zob.) w znaczeniu liberalnym, ponieważ są to środki nie
wolności, lecz ucisku i to ucisku najniegodziwszego i najzgubniejszego, bo
ucisku dusz słabych pod haniebnym jarzmem kłamstwa i niemoralności. Kościół nie
jest wrogiem wolności: potępia on tylko jedną wolność, to jest wolność tyranii.
Nie żąda on, aby władza cywilna używała siły materialnej dla narzucania wiary
niewiernym; ale żąda, aby w społeczeństwie, cieszącym się jednością wiary, nie
wolno było kłamstwu podkopywać tej jedności i wydzierać wiary duszom słabym, za
pomocą uwodzenia i sofistyki. Nie chce on, aby władza cywilna mieszała się do
kwestii dogmatycznych, ale ponieważ posłannictwem tej władzy jest obrona praw
społecznych, ponieważ w społeczeństwach chrześcijańskich nauka katolicka ma
egzystencję społeczeńską, władza powinna jej bronić, jako wspólnego dobra
wszystkich członków społeczeństwa. Obowiązek ten jest tak zasadny, że sami
nawet liberaliści nieraz go przyznają, jakkolwiek, przez zwykłą swą
niekonsekwencję, nie zgadzają się na jego wszystkie następstwa. Liberalizm
skazuje władzę na zupełną w tym względzie neutralność: chce, aby zarówno
ochraniała ona religijne prawa robotnika chrześcijańskiego, który chce
przestrzegać przykazanie święcenia niedzieli, jak i wolność bezbożnego pana,
który gwałcenie tego obowiązku stawia jako warunek płacy zarobkowej; aby
ochraniała święte prawo ochrzczonego dziecięcia do wychowania
chrześcijańskiego, a zarazem pozostawiała zupełną swobodę promotorom wychowania
ateuszowskiego. Choć tedy liberalizm zapewnia, że odrzuca tylko przymus,
oczywistą jest rzeczą, że zasady jego prowadzą do ucisku dusz; i dlatego
Kościół nie zgodzi się na nie nigdy, bo jest matką dusz i od Jezusa Chrystusa
ma posłannictwo bronienia ich wolności.
Dla usunięcia
nieporozumienia dodajemy, że wcale pod nazwę zwalczanego przez nas liberalizmu
nie podciągamy pragnienia prawdziwych swobód społecznych, ale właśnie te
swobody, czy to indywidualne, czy domowe, czy gminne, czy prowincjalne nie
zgadzają się z liberalizmem, który je wszystkie niweczy, jak wyżej wskazaliśmy.
Jak wszystkie błędy, tak i liberalizm zawiera w sobie pewną dozę prawdy, którą
przekrzywia i za pomocą której uwodzi dusze prawe. I dlatego nazwaliśmy go
kłamliwym w swej istocie; kłamstwo jest jego podstawą. Chce on niezależności
względem Boga, a wolności dla człowieka, ale pierwsze z tych pojęć niweczy
drugie, bo ludzie mogą być wolni w swych wzajemnych stosunkach o tyle tylko, o
ile wolność ich szanowana jest przez drugich, a poszanowanie to nie może
utrzymać się tam, gdzie powaga Boża wydana jest na wzgardę. Zupełnie nie zna
natury ludzkiej, kto, zgodnie z nadziejami liberalizmu katolickiego,
przypuszcza, że względem praw Bożych może pozostawać ona na stanowisku
przychylnej neutralności, i dlatego, w interesie jakoby Kościoła, głosi zupełne
władzy świeckiej od Kościoła oddzielenie i zupełną względem niego neutralność.
Podwładny, wypowiadający posłuszeństwo władzy swego przełożonego, nie może nie
być mu nieprzyjaznym. Neutralność taka możliwa jest tylko w takim
społeczeństwie, w którym duchowa supremacja Kościoła nie była nigdy uznawana;
ale gdzie była uznawana przez długie czasy, gdzie Jezusowi Chrystusowi i
Kościołowi społeczeństwo zawdzięcza wszystko, tam bunt przeciwko Jezusowi
Chrystusowi nie neutralność, ale wręcz nieprzyjaźń za sobą prowadzi. Liberalizm
czysty jest tedy kłamstwem, a liberalizm katolicki, wierzący w prawdę tego
kłamstwa, jest grubym złudzeniem, tym zgubniejszym, że popiera przewrotny
stratagemat. Liberalizm bowiem nie jest szkołą filozofii spekulacyjnej, ale
jest stronnictwem, zarazem religijnym i politycznym; swoją teorię kłamliwą
stawia on tylko dla osiągnięcia celu wyłącznie praktycznego. Fakty wyświeciły
cel ten najzupełniej. Szło mu najprzód o zniweczenie powagi Bożej, najprzód w
porządku politycznym, potem w porządku religijnym. Dla ukrycia tego celu
wystawiono najprzód dźwięczną i ponętną nazwę wolności. W mowie ludzkiej nie ma
wyrazu, któryby więcej miał znaczeń i dlatego lepiej się nadawał do łudzenia
ludzi; nie ma też nad ten wyraz innego, któryby potężniej poruszał
najszlachetniejsze pragnienia serca człowieczego i któryby lepiej schlebiał
jego najgorszym instynktom. Od dawna też błąd tej używał taktyki, że dla
zwalczania prawdy używał formuł, które pod nęcącym pozorem kryły negację
jakiego dogmatu objawionego; liberalizm tym się od innych błędów wyróżnia, że
podkopuje dogmat najfundamentalniejszy, bo powagę Bożą, a używa do tego
najponętniejszej formuły, bo wolności ludzkiej. Wobec ataku tak
niebezpiecznego, liberaliści katoliccy łączą się z nieprzyjacielem i wraz z nim
głoszą wolność, nie rozróżniając wolności fałszywej od wolności prawdziwej;
milczą systematycznie o dogmacie władzy Bożej, który zaciemnić jest zadaniem
błędu.
Katolicy
tym bezpieczniej ustrzec się mogli błędu liberalistowskiego, że Kościół nieraz
jasno wyraził o nim myśl swoją, jakkolwiek formalnie nie obłożył go klątwą. Tu
zalicza się bulla Bonifacego VIII Unam Sanctam, potępiająca ówczesny
liberalizm, wraz z cezaryzmem Filipa Pięknego. Następnie, gdy liberalizm
wystąpił w właściwej swej postaci, Pius VI potępił jego zasady, nazywając je
potwornymi, brewem Quod aliquantulum z 10 marca 1791, adresowanym do kardynała
de la Rochefoucauld, członka zgromadzenia narodowego francuskiego. Tenże sam
Papież rokiem wcześniej (10 lipca 1790), brewem do arcybiskupa z Bordeaux
adresowanym, sformułował sąd Kościoła o tak zwanych "wielkich zasadach
1789". Pius VII w encyklice Diu satis videmur z 13 maja 1800, jakby
oświecony duchem proroczym, zapowiedział, że jeżeli nie będzie pohamowana
wyuzdana swawola myśli, słowa i druku, siła materialna nie zdoła poskromić
rewolucji, która się z czasem wzmoże i ogarnie świat cały. Też same przestrogi
powtórzył Leon XII i Pius VIII (zob. Onclair, De la révolution et de la
restauration des vrais principes sociaux, III, 227; Civilta Cattolica, seria
IV, v. I). Najuroczystszym wszakże i najwyraźniejszym potępieniem zasad
liberalistowskich jest encyklika Grzegorza XVI Mirari vos. Gdy tedy Pius IX w
encyklice Quanta Cura i w Syllabusie potępił na nowo te zasady, szedł wiernie
śladem swoich poprzedników. Ponawianymi tymi wyrokami swymi Papieże nie myśleli
bynajmniej stawać w obronie dawnych nadużyć, ani potępiać postępu społeczeństwa
nowożytnego, ale chcieli powiedzieć i powiedzieli to nader wyraźnie, że w
dawnych czasach była jedna rzecz wyborna, a mianowicie zgodność dwóch władz, i
że w czasach nowożytnych jest jedna rzecz ohydna, a mianowicie apostazja
społeczna. Kościół powtarza to dziś światu nowożytnemu, co mówił starożytnemu,
że tylko prawda zbawić go może; rozkład społeczny, jaki idzie wszędzie w ślad
za liberalizmem, przekonywa dotykalnie, jak dalece słusznym jest ten głos
Kościoła.
Cf.
Ramiére, w: Études religieuses, philosophiques, hist. et littéraires, ser. VI,
t. V, VI, VIII; tegoż, Les doctrines romaines sur le libéralisme; Segur,
Hommage aux jeunes catholiques libéraux; At, Le vrai et le faux en matiere
d'autorité et de liberté; Onclair, La révolution et la restauration de l'ordre
social, 4 t.; Aug. Nicolas, L'etat sans Dieu; La révolution et l'ordre
chrétien; Perrin, Les lois de la société chrétienne, Paris 1875, 2 v.
ks.Michał
Nowodworski